Cytat

"Nadzieja pomaga iść naprzód; wytrwałość - stać, a odwaga - wracać".

- W. A. Grzeszczyk

piątek, 3 kwietnia 2020

1. "Wąż kryje się w trawie".

6 komentarzy:

- Zapytam jeszcze jeden, ostatni raz - powiedział ubrany w ciemnogranatowy mundur przedstawiciel londyńskiej policji. - Kim jesteś?
Stojąca przed nim, średniego wzrostu, młoda dziewczyna pozwoliła, aby opadły jej ramiona. Jej długie, brązowe włosy były prawie tak ciemne jak otaczająca ich sierpniowa noc, a zielone oczy wpatrywały się w stojące nieopodal, czarne Porsche. Lśniący nowością pojazd zdecydowanie wyróżniał się na tle pozostałych zaparkowanych na tej ulicy.
- Chce pan wiedzieć, jak brzmi moje nazwisko? - odpowiedziała w końcu, z nieznanym mężczyźnie akcentem. 
Jej nazwiska nigdy już nie poznał.  Padł na ziemię, zupełnie jakby ktoś właśnie się na niego rzucił.
- Vicky, tutaj! - dobiegł dziewczynę znajomy głos, dochodzący z zaparkowanego obok samochodu, w który dopiero co się wpatrywała. Bez zastanowienia ruszyła pędem w jego stronę, wskakując do środka przez otwarte dla niej drzwi.
- W ostatniej chwili - westchnęła z ulgą, zajmując wygodne, tylne siedzenie. Samochód ruszył z dużą prędkością, pozostawiając funkcjonariusza daleko w tyle.
- Nie mam pojęcia, kto od września będzie wyciągał cię z kłopotów - powiedziała spokojnym głosem dziewczyna siedząca za kierownicą.
- Pozwól mi jeszcze przez chwilę się tym nie martwić.
Obie się uśmiechnęły.
- Co z Annette?
- Nie aresztują przecież powietrza, za obezwładnienie funkcjonariusza - dziewczyna za kierownicą zaśmiała się, odsłaniając tym samym rząd śnieżnobiałych zębów.



***



Brethour było na pozór zwyczajną wioską. Jedynym wyróżniającym się w niej budynkiem był ogromny zamek, otoczony starannie wypielęgnowanym ogrodem. Z jego wysokich, dość wąskich okien wydzierał się blask zawieszonych na długich łańcuchach żyrandoli, a całość, chroniona pokaźnym, żelaznym ogrodzeniem, otoczona była żywicznym zapachem sosnowego lasu, który mieszał się z błotnistym aromatem połyskującej gdzieś między drzewami rzeki. Wspaniała posiadłość, od wieków należąca do bogatych rodów czystej krwi czarodziejów, obecnie służyła jako jeden z najwyższej klasy hoteli w magicznym świecie.
Ciemnowłosa wysiadła z samochodu, który po chwili odjechał, zostawiając dziewczynę samą, przed wysoką, wykonaną z kutego żelaza, bramą. Przeszedł ją dreszcz. Nie wiedziała czy spowodowany był on chłodem tej nocy, czy widokiem tego miejsca. Otworzyła usta, chcąc wypowiedzieć stosowne zaklęcie umożliwiające jej przedostanie się do środka, ale zamknęła je prędzej, niż zdołała wydać jakikolwiek dźwięk. 
Dobiegł ją dochodzący z lasu krzyk. Nie potrafiła dokładnie sprecyzować czy było to jakieś konkretne słowo, czy zwykła oznaka przerażenia. Sięgnęła ręką do wewnętrznej kieszeni swojego płaszcza, wyjmując wykonaną z modrzewia różdżkę. Ściskając ją mocno zadrżała po raz kolejny, rozglądając się nerwowo. W pobliżu nie było nikogo. Czuła, że gdyby pobiegła najpierw do zamku, mogłoby być za późno. Dziewczyna zawahała się, ale po chwili biegła już w stronę tajemniczego krzyku.
- Lumos - szepnęła, wydobywając tym samym z różdżki chłodne światło, o niewielkim zasięgu. 
Szybko, nieprzerwanie, mijała kolejne drzewa, które teraz wydawały się być niekończącym się labiryntem. Unosząca się wszędzie gęsta mgła, nie ułatwiała zadania, a wystające miejscami konary drzew czyniły teraz z lasu istny tor przeszkód.
Znów ten sam krzyk. Była teraz pewna, że należał on do mężczyzny. 
Przyspieszyła. Czuła, że jest coraz bliżej.
Trzeci krzyk był jeszcze głośniejszy.
Nagle upadła. Zahaczając o konar odruchowo próbowała podtrzymać się ręką, co sprawiło, że ta została najbardziej zranioną częścią ciała po owym zderzeniu.
Wycie. Zamarła. Przez chwilę miała wrażenie, jakby była w stanie usłyszeć bicie własnego serca. Jęknęła cicho obserwując krew uciekającą z jej przetartej o ziemię ręki. 
- Cholera... - szepnęła sama do siebie, podnosząc leżącą na ziemi, nieświecącą już różdżkę, powoli wracając do stojącej pozycji.
Wiedziała jednak, że w tej sytuacji wydawanie z siebie jakichkolwiek dźwięków nie było najrozsądniejszym posunięciem. Zielonooka cofnęła się, próbując bezskutecznie wykazać się umiejętnością bezszelestnego przemieszczania się. Trzask łamanej gałęzi wydawał się najgłośniejszym dźwiękiem, jaki kiedykolwiek usłyszała w swoim szesnastoletnim życiu. 
Warczenie. Wstrzymała oddech. Wilkołak? Nie zdążyła się odwrócić, a już leżała na ziemi po raz kolejny. Kły czarnego, włochatego psa dość mocno wbiły się w jej prawe przedramię. Teraz to ona zawyła z bólu. Ku jej zaskoczeniu, zwierze puściło ją kilka chwil po tym, gdy znalazła się w leżącej pozycji. Serce zabiło jej teraz jeszcze mocniej niż wydawało jej się, że jest to możliwe. Z jej ust wydobył się kolejny, cichszy od poprzedniego jęk. 
Kolejne wycie. Tym razem wydawało jej się jeszcze głośniejsze. Coś, co je wydawało, musiało być teraz jeszcze bliżej. Z pewnością musiało ją usłyszeć.
Oparła się na dłoniach, podnosząc się powoli. Warczenie umilkło, co nie ułatwiło dziewczynie zlokalizowania wzrokiem zwierzęcia, które przed momentem ją zaatakowało. Zamiast niego, ujrzała jednak ludzką sylwetkę. 
- Lumos - wyszeptała w panice, po raz kolejny oświetlając otoczenie. 
 W odległości kilku metrów stał teraz przed nią długowłosy mężczyzna, którego wychudzona, blada twarz, wydała się dziewczynie nie tylko przerażająca, ale i zaskakująco znajoma. Zanim zdążyła się jej jednak przyjrzeć, oślepił ją strumień czerwonego światła.
- Drętwota. 
© Agata | WS
x x x x x x x.